7 lutego 2015

007. Sztuka wyciągania wniosków, czyli co zyskałam po OMie :)

Mija mi właśnie pierwszy tydzień ferii i przez ostatnie trzy dni, podobnie jak w zeszłym roku, uczestniczyłam w Oazie Modlitwy (OM). Oceniam to jako bardzo dobrze spędzony czas, bo, po pierwsze; była naprawdę miła atmosfera, dzięki której codziennie zasypiałam nieźle zmęczona, ale bardzo usatysfakcjonowana z minionego dnia oraz - po drugie - nawiedziły mnie liczne rozkminy, które, mam wrażenie, okażą się dla mnie naprawdę znaczące: jeśli nie w tym momencie to za pewien czas. Nie wiem czy jakimiś argumentami mogłabym uzasadnić dlaczego tak twierdzę, ale po prostu mam takie przeczucie. I zaufam mu. Bardzo często dopada mnie ulotność drobnych chwil - po obejrzeniu filmu szybko zapominam połowy scen (dlatego oglądanie filmów po kilka razy, o ile mi się spodobały, jest dla mnie super!), kilka tygodni po przeczytaniu książki nie umiem już dokładnie opisać wielu wydarzeń i zaciera mi się pamięć o szczegółach. Dlatego wszelkie cytaty, wydarzenia, przemyślenia wymagają ode mnie zapisania, jeśli nie chcę, aby większość z nich przepadło w eter. Pisząc tę notkę mam tylko bardzo ogólny zarys wszystkiego, co sobie uświadomiłam przez tę trzydniową formację i chyba sama będę zaskoczona po ich przeczytaniu. Z Duchem Świętym jako inspiratorem i przewodnikiem powoli jakoś przebrnę przez te linijki, bo chciałabym się tymi moimi małymi odkryciami dodatkowo jeszcze podzielić z innymi. A nóż ktoś zyska z nich jakąś dobrą naukę. Zobaczymy. Bynajmniej wiem, że chociaż mi pomogły one spojrzeć nieco szerzej i mam nowe podstawy do wprowadzania w życie zmian. 
Z a c z y n a m y !

  •  Narzekanie to mój problem już od długiego czasu. Tylko, że właśnie na OMie dostrzegłam, że zbyt często marudzę z powodów, które tego nie wymagają, albo nawet są rzeczami niosącymi radość. O ile może oduczyłam się mówienia o tym na głos, to nawet i w myślach dosyć często zdarza mi się karcić pewne rzeczy. ZBĘDNIE! Wystarczyło jedno wydarzenie żebym namacalnie zobaczyła jak znerwicowanym człowiekiem potrafię być w środku, zamiast czerpać radość z takiej zwykłej beztroski, którą trzeba wykorzystać, póki mogę. Chyba zbyt wielu rzeczom czasami przyklejam naklejkę "żałosne" lub "głupie" chociaż to wcale takie nie jest. Stwarzam sobie w ten sposób tylko mnóstwo powodów, aby się bezsensownie zirytować, a w tym samym czasie szukam jednocześnie sposobu na bycie milszą i wyrozumialszą. Nerwy i spokój pasują do siebie jak ketchup do lodów. Wolę lody ;) Wybieram spokój ♥ Moja misja: przestać marudzić! 
  • Gdy dołączyłam do Oazy, czułam się z początku przez długi czas taką maleńką, szarą myszką. Bardzo chciałam wbić się w to grono, ale czułam opór i blokadę, krępowałam się. Lody przełamane. Ale czy teraz sama robię coś, aby nowym członkom było łatwiej naprawdę poczuć ten charyzmat Ruchu Światło-Życie? Albo czy w jakimkolwiek innym gronie zastanawiam się czy każdy czuje się swobodnie? Zauważyłam, że przestałam dbać o rozwój nowych kontaktów i w większości zaczęłam ograniczać się do swoich najbliższych przyjaciół i chyba nie bardzo przejmowałam się czy ktoś inny czuję się dobrze w naszym towarzystwie. Podjęłam się próby nawiązania relacji także z pozostałymi. Nie muszę od razu z tego wyzwania wychodzić zwycięsko, ale takie chociaż "cześć, co u ciebie, jak ci się tu podoba?" - dlaczego zapominałam o tym, że wypada zadać takie pytanie? Chciałabym od teraz mieć to już zawsze na uwadze, gdy znajduję się w większym gronie, gdzie być może jakieś tacy nowi przestraszeni czekają aż ktoś pomoże im poczuć się dobrze. M.in. właśnie od takiego drobnego gestu zaczęła się moja przygoda z Oazą - bo ktoś inny miał odwagę podejść do mnie i wyciągnąć rękę na przywitanie gdy jeszcze nikogo tam nie załam. Takie coś ma moc! I chcę o tym już zawsze pamiętać.
  • W większości nie potrafię określić kto jest moim przyjacielem, a z kim po prostu mam bliższe relacje. Aczkolwiek istnieje grupka takich osób, o których po cichu twierdzę, że jednak to co nas łączy jest przyjaźnią. Nie mówi się o tym na głos, ale to się wie. I chciałabym im dawać więcej swojego zrozumienia, czasu i uśmiechu. Czasem mam wrażenie, że nie wywiązuję się dobrze z przywilejów przyjaciela, dlatego tak niesamowicie się czuję, gdy ktoś obdarza mnie zaufaniem i powierza osobiste myśli, problemy, sekrety. Bardzo chcę wynagrodzić tym ludziom to, że czynią mnie szczęśliwą. I po prostu ich kochać. Mocniej. Jak najmocniej!
  • Ogólnie mam jakąś taką ogromną chęć wylania na ludzi duuużej ilości miłości. Czuję się niekiedy, jakby sprawiało mi to trudność (a może rzeczywiście sprawia?). Kochanie jest fajne, dlatego chcę kochać najszczerzej jak potrafię. (Jakby ktoś zmówił za mnie w tej intencji Zdrowaśkę to dzięki wielkie! Bardzo chcę nauczyć się prawdziwie obdarzać ludzi miłością)
  • "Miłość cierpliwa jest" (1 Kor 13, 4) - hymn o miłości chyba każdy zna, ale jakoś nigdy tak bardzo do mnie nie przemówił i nie dotknął mnie swoją mocą jak wczorajszego wieczoru. Tej cierpliwości właśnie chcę się nauczyć, aby właśnie na wszelkie sposoby wypełnić w sobie tę misję nauczenia się prawdziwej miłości oraz dawania jej najbliższym.
 Podsumowując pokrótce to wszystko, chyba przede wszystkim trzeba mi w sobie samej znaleźć dużo miłości do dawania. Narodziło się we mnie ogromne pragnienie rozdzielania jej pomiędzy ludzi, których ometkowałam jako przyjaciół, bliskich i najlepszych.
Rekolekcje są cudownym motywatorem do zmieniania siebie. I z takim spokojem się po nich żyje. Chyba dlatego, że się wówczas jeszcze mocniej czuje, że ta największa Miłość jest przecież cały czas Tam Na Górze i jednocześnie tu obok ;)